Niedawno dałam się skusić promocji w drogerii Douglas na nowy tusz do rzęs. Zdradzając przez to chwilowo, mój ulubiony tusz z firmy Clinique. Ponownie wygrała więc we mnie chęć eksperymentowania i sprawdzania nowych kosmetyków. Żeby być zupełnie szczerą na nowy tusz zdecydowałam się ze względu na to, że 100% jego składników ma pochodzenie roślinne a 70% wszystkich składników jest pochodzenia organicznego.
Jeśli chodzi o rzęsy najbardziej zależy mi na ich podkręceniu oraz na tym, żeby tusz nie sklejał rzęs, nie kruszył się i nie rozmazywał. W opisie tuszu Natural Origin obiecane jest, że używając go będziemy mieć pięciokrotnie pogrubione i podkręcone rzęsy. Obiecane mamy też łatwą aplikację, oraz że ominą nas kłopoty z rozczesywaniem sklejonych rzęs a także, że unikniemy rozmazanego tuszu.
Prawdę mówiąc nie zauważyłam, żeby moje rzęsy były specjalnie podkręcone czy pogrubione. Rzęsty ładnie się rozczesują i nie sklejają. Jednak bardzo często zauważam rozmazany tusz pod oczami, czego nie doświadczyłam nigdy używając tuszu z Clinique.
Podsumowując:
Zalety:
- 100% składników pochodzenia naturalnego,
- 70% składników pochodzenia organicznego,
- nie kruszy się,
- hypoalergiczny,
- bez parabenów,
- bez konserwantów,
- nie zawiera sztucznych barwników,
- ładnie rozdziela rzęsy.
- Nie pogrubia (mimo, że powinien)
- praktycznie nie podkręca rzęs (a powinien),
- rozmazuje się pod oczami (a nie powinien)